— Dostałam informację, że producenci poszukują młodej dziewczyny, która wygląda na... jeszcze młodszą. Poszłam na casting i dostałam tę rolę — mówi Dominika Kojro z Olsztyna, która gra w serialu "Pierwsza miłość". Jest związana z Teatrem Polskim we Wrocławiu.
— Kiedy pojawił się pomysł na szkołę aktorską? Może impulsem był jakiś film lub spektakl teatralny?
— Jako dziecko robiłam czasem jakieś przedstawienia dla rodziców, ale o karierze aktorskiej raczej wtedy nie marzyłam. Jednak na początku liceum trafiłam na zajęcia do Maćka Mydlaka w olsztyńskim Teatrze Jaracza i... to był początek mojej miłości do sceny.
— Jednak na naukę w Studium Aktorskim, które działa przy olsztyńskim teatrze, jakoś się pani nie zdecydowała...
— Nie, bo jak wielu chciałam wyrwać się z domu, spróbować szczęścia w większym mieście.
— Ostatecznie skończyła pani szkołę teatralną we Wrocławiu, ale przy egzaminach nie obyło się bez kłopotów...
— Rzeczywiście, dostałam się dopiero za trzecim razem.
— Uparta z pani kobieta, niejedna zrezygnowałaby już po pierwszym lub drugim niepowodzeniu.
— Ale ze mną było tak samo! Chociaż pierwszy niezdany egzamin zupełnie mnie nie załamał, bo uznałam, że pierwsze koty za płoty, poza tym czułam, że jeszcze nie jestem gotowa. Byłam więc pełna wiary, że jak solidnie popracuję, to za rok się już uda. Niestety, nie udało się, a rozczarowanie było tym większe, że dostałam się wtedy do drugiego etapu egzaminów. Ogarnęło mnie tak wielkie zniechęcenie, że zrezygnowałam z marzeń o aktorstwie i wyjechałam do Holandii.
— Skąd więc trzecie podejście?
— Z tęsknoty. Po pierwszym niepowodzeniu trafiłam do prywatnej szkoły w Krakowie, która przygotowuje do egzaminów teatralnych. I właśnie znajomi z tej szkoły zadzwonili do mnie do Holandii z informacją, że organizują grupę, w której będziemy sobie mogli wspólnie popracować. Stwierdziłam, że to świetny pomysł, wróciłam do Polski, a po pierwszych treningach w Krakowie wróciły też marzenia o aktorstwie. Uznałam, że muszę spróbować po raz trzeci, ale już bez zbędnego ciśnienia. Ot, uda się, będzie dobrze, nie uda się, nic wielkiego się nie stanie. Myślę teraz, że to właśnie dzięki takiemu podejściu udało mi się ostatecznie dostać do szkoły teatralnej.
— W 2009 roku skończyła pani szkołę i wtedy pojawiło się pytanie: co dalej?
— To pytanie pojawiło się zdecydowanie wcześniej, dzięki temu jeszcze pod koniec trzeciego roku studiów dostałam się do serialu "Pierwsza miłość". Ta praca dała mi finansowe bezpieczeństwo, ale oczywiście szukałam dalej. Zawsze w maju w Łodzi jest organizowany festiwal, podczas którego szkoły teatralne pokazują swoje przedstawienia, oczywiście bywają tam też dyrektorzy teatrów, więc poszukujący pracy młodzi aktorzy zawsze jadą tam z nadzieją, że właśnie tam coś się wydarzy.
— I wydarzyło się?
— Trochę to trwało, ale wreszcie w czerwcu ubiegłego roku zrobiłam pierwsze przedstawienie we wrocławskim Teatrze Polskim. Potem wzięłam jeszcze gościnny udział w drugim, a 10 stycznia 2011 roku stałam się formalnie członkiem zespołu Teatru Polskiego.
— Ale wróćmy do serialu. Jak to z tą "Pierwszą miłością" było?
— Dostałam informację z mojej agencji, że producenci serialu poszukują młodej dziewczyny, która wygląda na... jeszcze młodszą. Poszłam więc na casting i dostałam rolę Oli Król. Na pewno oprócz wyglądu pomogła mi wiedza wyniesiona ze szkoły teatralnej, bo reżyserzy zazwyczaj wolą pracować z profesjonalną aktorką, która ma już jakiś warsztat i doświadczenie, a warunki fizyczne pozwalają jej zagrać nastolatkę, niż zatrudnić 17-letnią dziewczynę, która nie ma bladego pojęcia o pracy przed kamerą.
— Gdybym życzył pani 20 lat pracy na planie "Pierwszej miłości" to...
— ...wolałabym inne życzenie. Na przykład, żebym wciąż pracowała w teatrze i dostawała fajne propozycje.
— A może jest wręcz odwrotnie i autorzy scenariusza zaplanowali, że za rok albo dwa po prostu "wyrzucą" Olę Król z serialu?
— Ani ja nic o tym nie wiem, ani pewnie oni, bo tak naprawdę to w znacznej mierze o takich sprawach decydują widzowie. Autorzy scenariusza biorą pod uwagę opinie widzów, jeśli więc ci uznają, że jakiś wątek jest nieciekawy, wówczas coś z nim muszą zrobić. Przecież wszyscy pracują po to, by serial miał jak największą oglądalność.
— Jak udaje się zgrać obowiązki w teatrze z pracą na planie serialu?
— Sprawę ułatwia fakt, że "Pierwsza miłość" jest realizowana we Wrocławiu. Dlatego nawet jak mam próby w teatrze, to jestem w stanie podczas przerw wyskoczyć i nagrać jakąś scenę do serialu. Inna sprawa, że rola Oli Król nie jest zbyt czasochłonna, w miesiącu zajmuje mi jakieś osiem-dziewięć dni. Czasem zdjęcia trwają od rana do wieczora, a czasem robimy jedną scenę i koniec.
Dominika Kojro
Urodziła się w 1984 roku, absolwentka II LO w Olsztynie, ukończyła PWST we Wrocławiu, aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu, obecnie występuje w dwóch sztukach: "Pani z morza" "Kazimierz i Karolina".
— Na "Pierwszej miłości" pani kontakty z telewizją się jednak nie kończą, bo w ubiegłym roku zagrała też pani w opartym na faktach filmie produkcji TVN. "Cisza" to historia tragicznej wyprawy w góry grupy licealistów.
— Była to zupełnie inna bajka. Praca w serialu przypomina trochę pracę w fabryce: po prostu w określonym czasie trzeba zrobić określoną liczbę scen, więc pracuje się szybko i wydajnie. Natomiast przy zwykłym filmie, takim jak na przykład "Cisza", zdecydowanie inna jest intensywność pracy. "Cisza" była wspaniałym doświadczeniem i przygodą, mieszkaliśmy w tym samym schronisku, w którym zatrzymała się grupa uczniów, o której opowiadał nasz film. Przeszliśmy też kurs wspinaczkowy, czyli coś, co na planie serialu raczej nigdy nie miałoby miejsca.
— Niektórzy uważają pracę w serialach telewizyjnych za coś, co nie przystoi prawdziwemu aktorowi, bo aktorstwo to coś w rodzaju misji. Rola Hamleta? Bardzo chętnie. Kordian? Jak najbardziej, ale nie serial!
— Byłabym hipokrytką, gdybym krytykowała seriale, przecież sama w jednym z nich pracuję. Jest to jeden ze sposobów zarabiania pieniędzy, ale nie ukrywam, że nie jest to też szczyt moich marzeń.
— O czym zatem marzy Dominika Kojro?
— Na marzenia nie mogę narzekać, bo powoli je jakoś realizuję. Skończyłam szkołę, dostałam się do dobrego teatru, zagrałam w telewizji. Marzyłam też o współpracy z Krystianem Lupą i właśnie kilka dni temu w Teatrze Polskim rozpoczęliśmy próby spektaklu w jego reżyserii. Jest nieźle, ale na pewno chciałabym zagrać w jakiejś kinowej fabule z dobrym scenariuszem. Takie filmy robi na przykład Małgorzata Szumowska. Chętnie zagrałabym rolę, która byłaby zaprzeczeniem moich warunków, na pewno byłoby to ciekawe wyzwanie.
Artur Dryhynycz
— Jako dziecko robiłam czasem jakieś przedstawienia dla rodziców, ale o karierze aktorskiej raczej wtedy nie marzyłam. Jednak na początku liceum trafiłam na zajęcia do Maćka Mydlaka w olsztyńskim Teatrze Jaracza i... to był początek mojej miłości do sceny.
— Jednak na naukę w Studium Aktorskim, które działa przy olsztyńskim teatrze, jakoś się pani nie zdecydowała...
— Nie, bo jak wielu chciałam wyrwać się z domu, spróbować szczęścia w większym mieście.
— Ostatecznie skończyła pani szkołę teatralną we Wrocławiu, ale przy egzaminach nie obyło się bez kłopotów...
— Rzeczywiście, dostałam się dopiero za trzecim razem.
— Uparta z pani kobieta, niejedna zrezygnowałaby już po pierwszym lub drugim niepowodzeniu.
— Ale ze mną było tak samo! Chociaż pierwszy niezdany egzamin zupełnie mnie nie załamał, bo uznałam, że pierwsze koty za płoty, poza tym czułam, że jeszcze nie jestem gotowa. Byłam więc pełna wiary, że jak solidnie popracuję, to za rok się już uda. Niestety, nie udało się, a rozczarowanie było tym większe, że dostałam się wtedy do drugiego etapu egzaminów. Ogarnęło mnie tak wielkie zniechęcenie, że zrezygnowałam z marzeń o aktorstwie i wyjechałam do Holandii.
— Skąd więc trzecie podejście?
— Z tęsknoty. Po pierwszym niepowodzeniu trafiłam do prywatnej szkoły w Krakowie, która przygotowuje do egzaminów teatralnych. I właśnie znajomi z tej szkoły zadzwonili do mnie do Holandii z informacją, że organizują grupę, w której będziemy sobie mogli wspólnie popracować. Stwierdziłam, że to świetny pomysł, wróciłam do Polski, a po pierwszych treningach w Krakowie wróciły też marzenia o aktorstwie. Uznałam, że muszę spróbować po raz trzeci, ale już bez zbędnego ciśnienia. Ot, uda się, będzie dobrze, nie uda się, nic wielkiego się nie stanie. Myślę teraz, że to właśnie dzięki takiemu podejściu udało mi się ostatecznie dostać do szkoły teatralnej.
— W 2009 roku skończyła pani szkołę i wtedy pojawiło się pytanie: co dalej?
— To pytanie pojawiło się zdecydowanie wcześniej, dzięki temu jeszcze pod koniec trzeciego roku studiów dostałam się do serialu "Pierwsza miłość". Ta praca dała mi finansowe bezpieczeństwo, ale oczywiście szukałam dalej. Zawsze w maju w Łodzi jest organizowany festiwal, podczas którego szkoły teatralne pokazują swoje przedstawienia, oczywiście bywają tam też dyrektorzy teatrów, więc poszukujący pracy młodzi aktorzy zawsze jadą tam z nadzieją, że właśnie tam coś się wydarzy.
— I wydarzyło się?
— Trochę to trwało, ale wreszcie w czerwcu ubiegłego roku zrobiłam pierwsze przedstawienie we wrocławskim Teatrze Polskim. Potem wzięłam jeszcze gościnny udział w drugim, a 10 stycznia 2011 roku stałam się formalnie członkiem zespołu Teatru Polskiego.
— Ale wróćmy do serialu. Jak to z tą "Pierwszą miłością" było?
— Dostałam informację z mojej agencji, że producenci serialu poszukują młodej dziewczyny, która wygląda na... jeszcze młodszą. Poszłam więc na casting i dostałam rolę Oli Król. Na pewno oprócz wyglądu pomogła mi wiedza wyniesiona ze szkoły teatralnej, bo reżyserzy zazwyczaj wolą pracować z profesjonalną aktorką, która ma już jakiś warsztat i doświadczenie, a warunki fizyczne pozwalają jej zagrać nastolatkę, niż zatrudnić 17-letnią dziewczynę, która nie ma bladego pojęcia o pracy przed kamerą.
— Gdybym życzył pani 20 lat pracy na planie "Pierwszej miłości" to...
— ...wolałabym inne życzenie. Na przykład, żebym wciąż pracowała w teatrze i dostawała fajne propozycje.
— A może jest wręcz odwrotnie i autorzy scenariusza zaplanowali, że za rok albo dwa po prostu "wyrzucą" Olę Król z serialu?
— Ani ja nic o tym nie wiem, ani pewnie oni, bo tak naprawdę to w znacznej mierze o takich sprawach decydują widzowie. Autorzy scenariusza biorą pod uwagę opinie widzów, jeśli więc ci uznają, że jakiś wątek jest nieciekawy, wówczas coś z nim muszą zrobić. Przecież wszyscy pracują po to, by serial miał jak największą oglądalność.
— Jak udaje się zgrać obowiązki w teatrze z pracą na planie serialu?
— Sprawę ułatwia fakt, że "Pierwsza miłość" jest realizowana we Wrocławiu. Dlatego nawet jak mam próby w teatrze, to jestem w stanie podczas przerw wyskoczyć i nagrać jakąś scenę do serialu. Inna sprawa, że rola Oli Król nie jest zbyt czasochłonna, w miesiącu zajmuje mi jakieś osiem-dziewięć dni. Czasem zdjęcia trwają od rana do wieczora, a czasem robimy jedną scenę i koniec.
Dominika Kojro
Urodziła się w 1984 roku, absolwentka II LO w Olsztynie, ukończyła PWST we Wrocławiu, aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu, obecnie występuje w dwóch sztukach: "Pani z morza" "Kazimierz i Karolina".
— Na "Pierwszej miłości" pani kontakty z telewizją się jednak nie kończą, bo w ubiegłym roku zagrała też pani w opartym na faktach filmie produkcji TVN. "Cisza" to historia tragicznej wyprawy w góry grupy licealistów.
— Była to zupełnie inna bajka. Praca w serialu przypomina trochę pracę w fabryce: po prostu w określonym czasie trzeba zrobić określoną liczbę scen, więc pracuje się szybko i wydajnie. Natomiast przy zwykłym filmie, takim jak na przykład "Cisza", zdecydowanie inna jest intensywność pracy. "Cisza" była wspaniałym doświadczeniem i przygodą, mieszkaliśmy w tym samym schronisku, w którym zatrzymała się grupa uczniów, o której opowiadał nasz film. Przeszliśmy też kurs wspinaczkowy, czyli coś, co na planie serialu raczej nigdy nie miałoby miejsca.
— Niektórzy uważają pracę w serialach telewizyjnych za coś, co nie przystoi prawdziwemu aktorowi, bo aktorstwo to coś w rodzaju misji. Rola Hamleta? Bardzo chętnie. Kordian? Jak najbardziej, ale nie serial!
— Byłabym hipokrytką, gdybym krytykowała seriale, przecież sama w jednym z nich pracuję. Jest to jeden ze sposobów zarabiania pieniędzy, ale nie ukrywam, że nie jest to też szczyt moich marzeń.
— O czym zatem marzy Dominika Kojro?
— Na marzenia nie mogę narzekać, bo powoli je jakoś realizuję. Skończyłam szkołę, dostałam się do dobrego teatru, zagrałam w telewizji. Marzyłam też o współpracy z Krystianem Lupą i właśnie kilka dni temu w Teatrze Polskim rozpoczęliśmy próby spektaklu w jego reżyserii. Jest nieźle, ale na pewno chciałabym zagrać w jakiejś kinowej fabule z dobrym scenariuszem. Takie filmy robi na przykład Małgorzata Szumowska. Chętnie zagrałabym rolę, która byłaby zaprzeczeniem moich warunków, na pewno byłoby to ciekawe wyzwanie.
Artur Dryhynycz