Reżyser przenosząc na scenę teatru komiks już stawia sobie ambitny cel, a kiedy jeszcze sięga po kultową (akurat tutaj to słowo nie jest nadużyciem) lekturę całego pokolenia, to podejmuje wyjątkowo ryzyko. Marcie Ogrodzińskiej, która w olsztyńskim Teatrze Jaracza porwała się na "Kajka i Kokosza", ryzyko się opłaciło.
Na "Kajka i Kokosza" z pewnością wybierać się będą całe rodziny - trzydziestokilkulatkowie, żeby skonfrontować wizję reżyserki z komiksami, którymi zaczytywali się w dzieciństwie, i ich dzieci zaciągnięte przez rodziców. Zdecydowanie lepiej potrafię się wczuć w tych pierwszych i śmiem twierdzić, że nie będą rozczarowani.
Przeniesienie "Kajka i Kokosza" na scenę obwarowane było licznymi zapisami o konieczności dochowania wierności oryginałowi pod względem scenografii i kostiumów. Świetnie się to sprawdziło. Kajko jest Kajkiem, Kokosz Kokoszem, wszystkich bohaterów komiksu bez problemu rozpoznajemy. Wyjątkowo zmyślnie rozwiązany został problem przenoszenia się akcji z miejsca na miejsce. Na scenie widzimy jeden podstawowy element scenografii (odpowiada za nią Ewa Kochańska), który raz jest komnatą kasztelana Mirmiła, raz grodem Mirmiłowem, raz chatką czarownicy, by zmienić się, gdy potrzeba, w warownię zbójcerzy. Do tego dbałość o szczegóły: na przykład tron Hegemona wygląda identycznie jak w komiksie, jak go wymyślił twórca Kajka i Kokosza Janusz Christa. To z jednej strony pozwala pokazać bogactwo świata stworzonego przez trójmiejskiego rysownika, a z drugiej pokazuje, z jakim szacunkiem realizatorki podeszły do komiksowego pierwowzoru.
Sama intryga bazująca na albumie "Festiwal czarownic" nie była łatwa do adaptacji scenicznej - oprócz tego, że akcja przenosi się z miejsca na miejsce, to jeszcze mamy w komiksie tytułowy festiwal czarownic z pokazem magii czy czarodziejskie maści zamieniające postaci w liliputów i olbrzymów. W komiksie wymaga to tylko wyobraźni i talentu rysownika, w teatrze przede wszystkim znalezienia pomysłu. Marta Ogrodzińska receptę wymyśliła: festiwal czarownic to w zasadzie pokaz prestidigitatorski, a rozwiązania problemu olbrzymów i liliputów zdradzać nie chcę, ale dla dzieci oglądających spektakl wszystko wydawało się jasne i, co więcej, zabawne.
Jeśli chodzi o zespół aktorski, to najbardziej zapadają w pamięć zbójcerze. W komiksie jest ich cała warownia, na scenie - oprócz dowódców Hegemona i Kaprala - zaledwie trzech, ale nie zauważa się tej różnicy, bo Marcin Tyrlik, Marek Szkoda i Leszek Spychała doskonale skupiają na sobie uwagę widowni. Bez efekciarskich grepsów potrafią stworzyć naprawdę komiczne postacie - tu znów się odwołam do dzieci: podczas spektaklu pojawienie się tej grupy wzbudzało największy entuzjazm wśród najmłodszej części publiczności.
Warto wspomnieć też o programie wydanym na potrzeby przedstawienia. Janusz Christa w latach 80. kilkukrotnie przygotowywał w formie komiksów programy do spektakli Olsztyńskiego Teatru Lalek. Niestety, rysownik zmarł w 2008 roku i powtórzenie tego pomysłu do spektaklu na podstawie jego dzieł było niemożliwe. Teatr nie miał też najprawdopodobniej praw do wykorzystania fragmentów komiksów czy wizerunków postaci, więc przygotował... własny komiks. Gruby program spektaklu to zdjęciowa relacja z przygotowań do premiery - w fotokomiksie pojawiają się nie tylko aktorzy, ale też reżyserka, choreograf, krawcowe czy rekwizytorzy.
Jako fan komiksów Janusza Christy wybierałem się na "Kajka i Kokosza" do Teatru Jaracza z pewnym niepokojem, że adaptacja nie spełni moich wygórowanych oczekiwań, ale na szczęście okazało się, że nikt nie miał zamiaru dokonywać zamachu na lekturę mojego dzieciństwa. Co więcej, mam wrażenie, że reżyserka też zaczytywała się w przygodach wojów z Mirmiłowa...
Marcin Bobiński
Może zainteresują Cię też teksty:
Kajko i Kokosz w olsztyńskim teatrze
Przeniesienie "Kajka i Kokosza" na scenę obwarowane było licznymi zapisami o konieczności dochowania wierności oryginałowi pod względem scenografii i kostiumów. Świetnie się to sprawdziło. Kajko jest Kajkiem, Kokosz Kokoszem, wszystkich bohaterów komiksu bez problemu rozpoznajemy. Wyjątkowo zmyślnie rozwiązany został problem przenoszenia się akcji z miejsca na miejsce. Na scenie widzimy jeden podstawowy element scenografii (odpowiada za nią Ewa Kochańska), który raz jest komnatą kasztelana Mirmiła, raz grodem Mirmiłowem, raz chatką czarownicy, by zmienić się, gdy potrzeba, w warownię zbójcerzy. Do tego dbałość o szczegóły: na przykład tron Hegemona wygląda identycznie jak w komiksie, jak go wymyślił twórca Kajka i Kokosza Janusz Christa. To z jednej strony pozwala pokazać bogactwo świata stworzonego przez trójmiejskiego rysownika, a z drugiej pokazuje, z jakim szacunkiem realizatorki podeszły do komiksowego pierwowzoru.
Sama intryga bazująca na albumie "Festiwal czarownic" nie była łatwa do adaptacji scenicznej - oprócz tego, że akcja przenosi się z miejsca na miejsce, to jeszcze mamy w komiksie tytułowy festiwal czarownic z pokazem magii czy czarodziejskie maści zamieniające postaci w liliputów i olbrzymów. W komiksie wymaga to tylko wyobraźni i talentu rysownika, w teatrze przede wszystkim znalezienia pomysłu. Marta Ogrodzińska receptę wymyśliła: festiwal czarownic to w zasadzie pokaz prestidigitatorski, a rozwiązania problemu olbrzymów i liliputów zdradzać nie chcę, ale dla dzieci oglądających spektakl wszystko wydawało się jasne i, co więcej, zabawne.
Jeśli chodzi o zespół aktorski, to najbardziej zapadają w pamięć zbójcerze. W komiksie jest ich cała warownia, na scenie - oprócz dowódców Hegemona i Kaprala - zaledwie trzech, ale nie zauważa się tej różnicy, bo Marcin Tyrlik, Marek Szkoda i Leszek Spychała doskonale skupiają na sobie uwagę widowni. Bez efekciarskich grepsów potrafią stworzyć naprawdę komiczne postacie - tu znów się odwołam do dzieci: podczas spektaklu pojawienie się tej grupy wzbudzało największy entuzjazm wśród najmłodszej części publiczności.
Warto wspomnieć też o programie wydanym na potrzeby przedstawienia. Janusz Christa w latach 80. kilkukrotnie przygotowywał w formie komiksów programy do spektakli Olsztyńskiego Teatru Lalek. Niestety, rysownik zmarł w 2008 roku i powtórzenie tego pomysłu do spektaklu na podstawie jego dzieł było niemożliwe. Teatr nie miał też najprawdopodobniej praw do wykorzystania fragmentów komiksów czy wizerunków postaci, więc przygotował... własny komiks. Gruby program spektaklu to zdjęciowa relacja z przygotowań do premiery - w fotokomiksie pojawiają się nie tylko aktorzy, ale też reżyserka, choreograf, krawcowe czy rekwizytorzy.
Jako fan komiksów Janusza Christy wybierałem się na "Kajka i Kokosza" do Teatru Jaracza z pewnym niepokojem, że adaptacja nie spełni moich wygórowanych oczekiwań, ale na szczęście okazało się, że nikt nie miał zamiaru dokonywać zamachu na lekturę mojego dzieciństwa. Co więcej, mam wrażenie, że reżyserka też zaczytywała się w przygodach wojów z Mirmiłowa...
Marcin Bobiński
Może zainteresują Cię też teksty:
Kajko i Kokosz w olsztyńskim teatrze