Za dużo, za gęsto, za głośno

2015-02-19 09:33:00 (ost. akt: 2015-02-19 09:32:38)
To jedno ze zdjęć, które Łukasz Pepol zrobił w Nowym Jorku. Będzie je można zobaczyć na planowanej wystawie w Starym Ratuszu.

To jedno ze zdjęć, które Łukasz Pepol zrobił w Nowym Jorku. Będzie je można zobaczyć na planowanej wystawie w Starym Ratuszu.

Autor zdjęcia: Łukasz Pepol

— Usiadłem z kawą na chodniku i pomyślałem, że nie dam rady. Ludzie przechodzili tuż obok, ocierali się o mnie. Myślałem, że zwariuję — Łukasz Pepol, olsztyński fotograf, opowiada o swojej wyprawie do Nowego Jorku.

— Twoja wystawa „Zatorze” właśnie dobiegła końca. Nie wszyscy jednak wiedzą, że w ubiegłym roku robiłeś zdjęcia w Stanach Zjednoczonych.
— Wróciłem pod koniec września i od razu intensywnie zająłem się swoim „Zatorzem”. Wszystko trzeba było skończyć, dopiąć na ostatni guzik. W pracę nad tematem włożyłem całe swoje serce.

— Porozmawiajmy jednak o wyprawie do Stanów.
— Kręciłem się po Nowym Jorku kilka dni. Codziennie przemierzałem mnóstwo kilometrów. Wstawałem, gdy było jeszcze ciemno i wracałem, gdy było już ciemno. Na nogach bąble i zakwasy od dźwigania torby z aparatem. Oglądałem to miasto w swoim rytmie. Szukałem światła, choć mimo ładnej pogody czasem był z tym problem.

— To znaczy?
— Nad Nowym Jorkiem... myślę, że nad każdym ogromnym miastem wisi coś, co sprawia, że słońce nie może się przebić.

— Zwiedzałeś miasto?
— Byłem m.in. w Museum of Modern Art. Całe trzecie piętro to fotografie. Same sławy: Avedon, Koudelka, Lange... Można wejść i zobaczyć zdjęcia, o których się kiedyś czytało, marzyło, żeby kiedyś te wspaniałe fotografie zobaczyć. Co ciekawe są tam zdjęcia Wojciecha Prażmowskiego, który napisał tekst do mojej wystawy „Zatorze”.

— Jak wyglądał twój dzień?
— Brałem mapę i robiłem plan, co da się zobaczyć, chodząc piechotą. Czasem podjechałem metrem gdzieś daleko, żeby wrócić na piechotę. Czasem po prostu miałem aparat i szedłem tam, gdzie coś mi się podobało. Czasem podążałem za interesującym człowiekiem i robiłem mu zdjęcie. Zdarzało się, że był niezadowolony. Wtedy musiałem je skasować.

— Kasowałeś, czy uciekałeś?
— Wychodzę z założenia, że jeśli zrobię komuś fotę, a sfotografowany człowiek nie zareaguje wrogo, uśmiechnie się, to znaczy, że jest miedzy niepisana umowa: wszystko jest ok. Jeśli jednak ktoś mówi: „Nie” — kasuję.

— Etyka fotografa?
— Nie wiem, czy to się tak nazywa, ale wydaje mi się, że tak należy robić. Czasem poluję na kadr jak myśliwy. Gdy zrobię zdjęcie bez zgody tego, kto jest na zdjęciu, muszę jakoś z tego wybrnąć. Podczas jednej w wypraw trafiłem na boisko, na którym dwóch potężnych, czarnoskórych facetów grało w ręcznego squasha. Odbijali piłkę zamkniętą pięścią z taka szybkością, że nie było jej widać. Gdy mieli przerwę, zapytałem, czy mogę wejść do nich na boisko. Zgodzili się. Kiedy zacząłem wyciągać sprzęt, zaczęli mi się przyglądać. Zauważyłem, że jeden z nich miał wytatuowany na plecach napis „Fuck the world”. Wtedy pomyślałem, że może to nie najlepszy pomysł, że tu jestem i robię im zdjęcia, że mogą mi zabrać aparat, zlać mnie na kwaśne jabłko. Ale nic takiego nie miało miejsca. Czasem warto zaryzykować, zagrać w otwarte karty. Zrobiłem zdjęcia które uważam za bardzo dobre, mocne kompozycyjnie. Jest kilka, kilkanaście bardzo dobrych — moim zdaniem — zdjęć, które chcę pokazać na wystawie...

— To niedużo...?
— Przede wszystkim zależy mi na tym, aby to było ciekawe. Poza tym nawet gdybym mieszkał w Nowym Jorku pół życia, nie dałbym rady opowiedzieć historii tego miasta. To będzie tylko wąski wycinek tego, czym to miasto jest. Mam nadzieje że będzie ciekawie.

— Uważasz, że można jeszcze wymyślić coś nowego, świeżego? Czy raczej ciągle powielamy to, co już było?
— Byłem z przyjaciółmi na koncercie Organka (w niedzielę 8 lutego — red.). To był dobry, "mięsisty" koncert, wszystko osadzone w latach 60. i 70. XX wieku. I tu pojawia się pytanie, czy to ukłon w stronę dawnych czasów, czy dodanie czegoś od siebie do tego, co było. Nie umiem na to odpowiedzieć. Tak samo jest z fotografią. Mam wielki szacunek do klasycznej fotografii, uwielbiam ją. To miało swoje odzwierciedlenie w „Zatorzu”. Na przykład ulica, śnieg i kobieta. To zupełnie co innego niż np. u Ryszarda Horowitza. To jest kreacja, montaż cyfrowy... A ja swoje zdjęcia zrobiłem tak, jak robiło się sto lat temu.

— Fotografie z Zatorza były czarno-białe. A jakie będą zdjęcia z wyprawy do Stanów?
— Wszystkie zdjęcia zapisuję tak, że mogę zrobić jedno i drugie. To będą głównie zdjęcia ludzi. Chyba jednak znowu będę się skłaniał ku czerni i bieli, ale zdjęcie grającego mężczyzny dobrze gra w kolorze, bo tutaj jest w tym kolorze porządek, żadnej pstrokacizny. Na pewno będzie się tam więcej działo niż w przypadku poprzedniej wystawy.

— Jakie miałeś wrażenia po przybyciu do Nowego Jorku?
— Gdy się tam znalazłem, czułem się źle psychicznie. Było mi wręcz duszno. Za dużo, za gęsto i za głośno. Usiadłem z kawą na chodniku i pomyślałem, że nie dam rady. Ludzie przechodzili tuż obok, ocierali się o mnie. Myślałem, że zwariuję. Potem zostawiłem rzeczy w hotelu, odłączyłem się od przyjaciół i udało mi się wyciszyć. Z jednej strony było miasto, z drugiej ja.

— Kiedy powstało twoje pierwsze zdjęcie w Nowym Jorku?
— Dobre? Dość szybko. Chyba drugiego dnia.

— Jak wyglądają ulice w tym mieście?
— Blisko Piątej Alei byłem świadkiem, jak ludzie wylewali się zupełnie jak po wybuchu wulkanu. Tysiąc osób mijało się jednocześnie w kolorowym tłumie. Może tam iść obok siebie projektant mody, bezdomny, freak, student z Korei czy Arabii Saudyjskiej. Nie wiem, co trzeba byłoby zrobić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Są też niebezpieczne dzielnice, gdzie nie ma czego szukać. Brooklyn jest interesujący, tak samo Harlem, Soho, Noho. Można tam spotkać ludzi, którzy siedzą przy stolikach i kontemplują. Przed knajpą stoi jakiś designerski mebel czy biały rower, a obok poeci i pisarze z brodami rozmyślają i dyskutują. To miasto zaskakuje swoja różnorodnością nawet tych, którzy tam mieszkają.

— Zdarzyło ci się coś nieprzyjemnego?
— Raz zatrzymał nas policjant. Zarzucił mojej koleżance, że źle prowadzi samochód i zapytał, czy jest pijana. Oczywiście nie była. Zapytał, skąd jesteśmy. Gdy usłyszał, że z Polski odpowiedział: „O, nie”. To zachowanie było nieprofesjonalne i rasistowskie. Gdy zrozumiał swój błąd, czym prędzej się oddalił.

— Kiedy będzie można zobaczyć efekty twojej pracy?
— W 2016 roku, w galerii Stary Ratusz.

Katarzyna Guzewicz