Wybiorą mistrza fajerki

2009-09-16 00:00:00

Toczenie koła - prosta z pozoru zabawa znana już była w starożytności (Grecja, Rzym). Hipokrates (460-370 p.n.e.) zalecał tę grę w jednej ze swoich rozpraw medycznych, a Horacy pisał o chłopcach, którzy biegali z kółkiem popędzając je patykiem – takie same reguły towarzyszą zabawie z fajerką czy toczeniu obręczy. Chłopców toczących koło widzimy także na obrazie „Zabawy dziecięce” z 1560 r. Pietra Bruegla... Zapraszamy na rodzinny festyn do Gietrzwałdu, podczas którego odbędą się Zawody w Fajerkowaniu.

Sobota, 19 września, godz. 13:00
miejsce (w zależności od pogody): boisko lub sala gimnastyczna Gimnazjum w Gietrzwałdzie

W najstarszych zabawach ludowych używano obręczy wykonanych z miękkich prętów lub wikliny. Później zaczęto wykorzystywać okrągłe przedmioty o różnym przeznaczeniu jak: kuchenne fajerki, felgi rowerowe bez szprych, obręcze beczek. Toczenie może się odbywać przez popychanie obręczy dłonią lub patykiem, także pchanie koła lub obręczy grubym drutem wygiętym na końcu w hak.

Młodsze pokolenie wychowane przy kuchenkach gazowych i elektrycznych, zapewne nie wie, o czym mowa. Węglowe piece kuchenne miały w górnej płycie otwory, aby garnek stykał się bezpośrednio z ogniem. Garnki mają różne średnice, więc i otwór musiał być różny. Był więc system żeliwnych pierścieni wzajemnie opierających się na sobie. To były fajerki. Starsze pokolenie potrafiło przy fajerkach nie tylko grzać zziębnięte ręce, ale uczyniło z tego przedmiotu element zabawy i współzawodnictwa sportowego. Popularna niegdyś jazda „na fajerce”, czyli toczenie tego metalowego kółka z kuchennego pieca na metalowym pręcie, lub nawet na pogrzebaczu, jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku była ulubioną zabawą sprawnościową dziewcząt i chłopców. Najpierw trzeba było opanować trudną sztukę utrzymania fajerki w nieustannym ruchu i pożądanym kierunku „jazdy”. Odpowiednio popychana fajerka obracała się, a jej kierunek i tor jazdy zależny był od umiejętności i fantazji "kierowcy". Potem obierało się trasę i pędziło po chodnikach co sił w nogach. Oczywiście, „Mistrzem Fajerki” zostawał ten, kto miał najlepszy czas w toczeniu. Dochodziło niekiedy do katastrofy, kiedy mały fajerkowicz nie wyrabiał na zakręcie, a fajerka waliła w narożny kamień i pękała. Ciężko wtedy było wytłumaczyć się mamie, której bez kompletu fajerek trudno było na kuchni gotować.

Tadeusz Szwarc opowiada:
Pozwolę sobie na krótki rys historyczny, który legł u podstaw mojego pomysłu zorganizowa-nia zawodów „Mistrz fajerki”. Na początku lat 50. dzieciaki nie miały praktycznie żadnego wyboru w dostępie do sprzętu sportowego. Od biedy można by nazwać sprzętem sportowym szmaciankę, skakankę, łyżwy na płaścinkę, "samoloty" (własna konstrukcja sanek na łożyskach) i fajerki. Najbardziej wszechstronnym sprzętem, działającym na dziecięca wyobraźnię według mnie były fajerki. Brało się z kuchni fajerkę i pogrzebacz i już - po małej obróbce haczyka - miało się swój rower, samochód i prawo do brania udziału w wyścigach. Jeździło się tym "pojazdem" do sklepu, używając ust jako dzwonka, żeby nie przejechać jakiejś zafrasowanej zniknięciem fajerek, Babci. Jeździło się "samochodem" do szkoły trąbiąc z dzioba żeby nie daj Boże nie spowodować wypadku. Najważniejsze były wyścigi. Oprawa była godna największych mistrzostw. "Trybuny" zapełnione publiką. Dziewczyny ścigały się na jedno okrążenie a my na trzy. Trasa prowadziła wokół "szeregowca" na ulicach dzielnicy Zatorze. Młode damy za udział dekorowane były pięknymi wieńcami z polnego kwiecia i książką, a chłopaki po garści śliwek i również jakąś fajna książkę. To społeczność naszej dzielnicy: babcie, rodzice, sąsiedzi składali się na te nagrody, nakręcając w nas zamiłowanie do sportu oraz zdrowe nawyki szlachetnego współzawodnictwa, mającego na celu odciągniecie nas od demoralizacji, jakiej w tamtych czasach wcale nie było mniej. Pozwoliłem sobie na tą krótką chwilę nostalgii, sentymentalnych wzruszeń, która mam nadzieję pomoże dzisiejszej młodzieży zrozumieć, że nie tylko skóra, fura i komóra dają te najcenniejsze wartości, lecz przyjaźń, miłość i szacunek do lat naszych przodków. Dobrze jest o tym pamiętać, bo nic tak jak historia nie stanowi o naszej tożsamości.

Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.